Arkadiusz Lindner wygrał ostatni, dwunasty etap rajdu Dakar. Oznacza to, że w kategorii quadów odcinki wygrywali trzej Polacy: ponadto Kamil Wiśniewski i Rafał Sonik.
Ten ostatni dwa lata po poważnej kontuzji kolana odniósł sukces – stanął na trzecim stopniu podium w końcowej klasyfikacji generalnej.
Zobacz także:
Rafał Sonik okazał się najszybszy na ostatnim, krótkim odcinku specjalnym „Qiddiya Trophy” (łącznie uzyskał piąty czas dnia). Kamil Wiśniewski zajął ósme miejsce (w rajdzie był ostatecznie 5.). Martin Prokop i Viktor Chytka dojechali na metę etapu na dziesiątej (12.), a Kuba Przygoński i Timo Gottschalk – na 14. pozycji (19.).
Aron Domżała i Maciej Marton zostali sklasyfikowani w SSV na 11. (30.), a Maciej Domżała i Rafał Marton na 21 miejscu (13.). Bardzo dobrze na nim radził sobie Maciej Giemza, który dojechał do mety jako 9 (17.). Krzysztof Jarmuż w Original by Motul natomiast był dziesiąty (6.).
Ciężarówka Szymona Gospodarczyka była dwunasta (9.), a Iveco z Darkiem Rodewaldem na pokładzie – jedenaste (6.). Robert Szustkowski, Jarosław Kazberuk i Filip Skrobanek uzyskali 22 czas (18.).
W kategorii quadów wygrał Ignacio Casale., drugi był Simon Vitse, a trzeci Rafał Sonik. Supersonik ukończył ósmy Rajd Dakar w karierze. Za każdym razem zajmował miejsce w pierwszej piątce. Pięć razy uplasował się na podium. Ma za sobą 115 dakarowych etapów, a łącznie z rajdami Pucharu Świata ukończył ich 350.
– To fantastyczne, bo rzeczywiście mało kto w styczniu 2018 i przez kolejnych kilka miesięcy mógł przypuszczać, że to się stanie. A stało się! Jesteśmy po raz piąty na podium. W 2009 roku, powiedziałem w Buenos Aires do kamery, że nie wiem, czy dojadę do mety rajdu, czy przetrwam pierwszy dzień, ale mój start w Dakarze ma być zachętą dla innych quadowców z Polski i ma przetrzeć dla nich szlaki. Jestem bardzo zadowolony i dumny, że teraz jesteśmy w czołówce i wygrywamy odcinki! To wielka satysfakcja. „Qiddiya Trophy” był bardzo techniczny przejazd po głazach i kamieniach, wzdłuż kilkumetrowych rozpadlin w okolicznych kanionach. Czas nie liczył się już do klasyfikacji generalnej, ale każdy musiał pokonać tę trasę żeby ukończyć rajd. Wszyscy konkurencji są o 20 lat młodsi i pewnie 20 kg lżejsi. To oznacza, że na skałach i kamieniach uderzają o podłoże z mniejszą energią, więc ich jazda jest bezpieczniejsza. Na prostych też zyskują na prędkości ze względu na mniejszy ciężar. Dlatego wygranie „Qiddiya Trophy” oraz jedenastego etapu, który był pustynny, wydmowy i wymagał dobrej techniki jazdy, dają mi szczególną satysfakcję. Mam nadzieję, że nie tylko dla mnie, ale całemu zespołowi, a także tym, których nie ma z nami w Arabii, ale również zapracowali na ten sukces. To niesamowite, mieć wokół siebie takich ludzi. Za każdym razem kiedy liczę ile osób przyczynia się do tego, żebyśmy mogli startować i ścigać się o podium w Dakarze jestem zaskoczony. Nie chodzi nawet o suche liczby, ale fakt ile osób poświęca większość swojego życia żebyśmy mogli tu być. Właśnie dlatego to trzecie miejsce ma znacznie większą wartość niż się wydaje. Nie uczestniczymy w trywialnym konsumowaniu dni, tygodni, miesięcy lat – podejmujemy razem wielkie wyzwanie i staramy się o coś, co bardzo trudno osiągnąć.
Cel, który założył sobie przed rajdem zrealizował Kamil Wiśniewski. Startujący na Dakarze po raz pierwszy w barwach Orlen Team quadowiec zajął w klasyfikacji generalnej 5. miejsce, dokładając do tego jedno etapowe zwycięstwo.
– Czuję się na tyle dobrze, że mógłbym się ścigać jeszcze przez tydzień, musielibyśmy tylko włożyć dużo pracy w quada, żeby móc rywalizować z innymi, osiągać dobre prędkości i podnieść jego wytrzymałość. Na Dakarze trzeba mieć dużo szczęścia, bo teoretycznie silnik mojego quada mógł ulec wczoraj usterce, przez co dziś nie pojawiłbym się na starcie ostatniego etapu – powiedział Kamil Wiśniewski.
Do ostatniego odcinka specjalnego, mierzącego zaledwie 167 km, Arkadiusz Lindner wystartował jako piąty, ale już na pierwszym punkcie kontroli czasu był liderem. Pozycji tej nie oddał do samego końca, wypracowując sobie blisko półtorej minuty przewagi nad drugim Giovannim Enrico.
– Bardzo jestem szczęśliwy. Udało się! To wszystko dedykuje ludziom, którzy dla mnie i ze mną pracowali nad tym projektem przynajmniej przez cały rok. Nie wymienię tych ludzi, bo jest ich zbyt wielu, ale bardzo wam wszystkim dziękuję, za to że zawsze przy mnie stoicie i mi pomagacie. Mam nadzieję, że udowodniłem wszystkim, że warto kontynuować ten projekt oraz że jego główne założenie, czyli podium Dakaru, jest do zrealizowania – mówił przepełniony radością Arkadiusz Lindner.
Trudy Dakaru podkreślał Kuba Przygoński, który mimo dwóch poważnych awarii samochodu był zadowolony ze swojego tempa. Kierowca Automobilklubu Polski i Orlen Team zwrócił także uwagę na dobrą lokalizację rajdu oraz kwestie, które dla uczestników mogły być zaskakujące.
– Teren jest bardzo ciekawy i fajny, mamy tutaj powrót do prawdziwego pustynnego rajdu, myślę że jeśli w kolejnych latach w organizację włączą się sąsiednie kraje to będzie jeszcze lepiej. Nieco zaskoczyły nas niskie temperatury, ale to będzie dla nas nauczka na przyszłość, w kolejnych latach będziemy na to przygotowani. Myślami jesteśmy już przy następnym Dakarze, bo ten nie poszedł po naszej myśli – powiedział na mecie Kuba Przygoński.
Równą formę na czterech ostatnich odcinkach prezentował Martin Prokop. Czech wraz z pilotem Viktorem Chytką zajęli ostatecznie w klasyfikacji 11. pozycję.
– To był bardzo długi i wyczerpujący rajd, tym bardziej cieszymy się, że dojechaliśmy do jego mety. Nie jesteśmy do końca zadowoleni z naszej postawy, mieliśmy po drodze kilka problemów na etapach, liczyliśmy na lepszy rezultat. Na kilku szybkich odcinkach specjalnych nie byliśmy w stanie na równi rywalizować z innymi kierowcami, mieliśmy problem z osiągnięciem pełnej prędkości naszego samochodu. Skupiamy się na poprawie tego elementu pod kątem przyszłorocznego Dakaru, bo wygląda na to, że to jest kluczowe w osiąganiu dobrych rezultatów – podsumował swój występ Martin Prokop.
Zwyciężył w zawodach Carlos Sainz przed Nasserem Al-Attiyahem i Stéphanem Peterhanselem.
Zadowolony był też Maciej Giemza.
– Ukończenie pierwszego Dakaru w Arabii Saudyjskiej to jest bardzo cenne doświadczenie biorąc pod uwagę kolejne edycje, które się tu odbędą. Na ostatnim odcinku czułem się bardzo dobrze, jechałem w grupie kilku szybkich zawodników, przez większą część odcinka znajdowałem się w okolicy piątej pozycji, pod koniec trochę zwolniłem, ale i tak osiągnąłem swój najlepszy wynik na etapie do tej pory. W klasyfikacji generalnej awansowałem o jedną pozycję i bardzo się cieszę, że dojechałem do mety, bo to zawsze jest fajne uczucie, zwłaszcza na rajdzie Dakar – mówi Maciej Giemza.
Rajd wygrał Amerykanin Ricky Brabec, który po 18. latach hegemonii KTMa, przyniósł laury Hondzie.
– Strasznie się cieszę, przede wszystkim, dlatego że udało mi się pokonać samego siebie. Był to bardzo ciężki rajd dla mnie. Jechałem tylko sam, wieczorami przygotowywałem motocykl, spałem w namiocie, a w dzień się ścigałem. Myślałem nawet o wycofaniu się z rajdu, ale przetrwałem to wszystko i dojechałem do mety. Zająłem 6. miejsce w kategorii Original by Motul oraz 44. w klasyfikacji generalnej. Jest to dla mnie super wynik. W przyszłym roku znów spróbuję wystartować w tej kategorii, może uda się poprawić ten rezultat – komentował Krzysztof Jarmuż.
– Liczyliśmy wraz z Maćkiem na nieco więcej, ale cieszę się, że pokazaliśmy na co nas stać. Dakar to jest niesamowicie skomplikowane przedsięwzięcie i bardzo dużo rzeczy musimy dopracować, aby móc wygrywać. Najwyraźniej nie byliśmy jeszcze na to gotowi. Bardzo dużo się nauczyłem, na pewno stałem się lepszym kierowcą. W kość daje pogoda, szczególnie w pojeździe bez przedniej szyby, takim jak nasz – stwierdził Aron Domżała.
– Osiągnęliśmy metę na 18 miejscu wśród 49 ciężarówek, które stanęły na starcie. To najlepszy polski rezultat w historii tej kategorii w Dakarze. Jarek Kazberuk jechał po wydmach chwilami tak, jakby się na nich urodził! Podczas rajdu dawały o sobie znać różne dolegliwości, ale przetrwaliśmy i to jest najważniejsze. Dziś holowaliśmy do mety etapu zepsutą bratnią Tatrę z Szymonem Gospodarczykiem, a na sam koniec skrzynia biegów w naszej ciężarówce odmówiła współpracy! Mieliśmy wielkie szczęście, że to był ostatni etap! – podsumował start Robert Szustkowski.
– Kończymy rajd na 9 miejscu, co jest z pewnością szczytem możliwości naszej Tatry. Meta ostatniego odcinka z 12. czasem to było niesamowite uczucie. Zostało nam jeszcze 210 km trasy dojazdowej, a 50 km przed metą zepsuł się silnik! Na szczęście doholował nas do mety Robert Szustkowski, któremu bardzo, bardzo dziękujemy – regulamin dopuszcza taką możliwość. Właściwie prosto z mety jadę na lotnisko i wracam do domu, a jutro będę świętował! – powiedział Szymon Gospodarczyk.