Rest day – dzień, na który przez pierwszą połowę Dakaru wszyscy zawodnicy czekają z utęsknieniem. Dzień odpoczynku, który pozwoli nie tylko odetchnąć i odespać zarwane noce, ale przyniesie też ulgę mocno sfatygowanym samochodom i motocyklom.
Z powodu odwołania szóstego etapu przerwa w ściganiu jest dłuższa niż zazwyczaj, co pozwala rzeczywiście zregenerować siły po prawdziwej mordędze pięciu dni.
Zobacz także:
Zawodnicy podczas Dakaru nie narzekają na nadmiar wolnego czasu.
– Dzień przerwy bardzo nam się przyda. Odczuwam już skutki rajdu, różnice temperatur, wysokość. To wszystko mocno wpływa na organizm. A sporo kilometrów już przejechaliśmy. Jemy, odpoczywamy, leżymy, śpimy i jeszcze raz jemy. Prosty, nieskomplikowany dzień odpoczynku. Ale tego nam trzeba! Nie zamierzam dziś dużo robić. Jesteśmy już zmęczeni, a do tego cały czas przebywamy na dużej wysokości, więc organizm nie ma tak łatwo – – powiedział Kuba Przygoński z Automobilklubu Polski i Orlen Team.
Na odpoczynek nie mogą natomiast pozwolić sobie mechanicy, którzy każdą wolną chwilę poświęcają na przygotowanie sprzętu do dalszej morderczej jazdy. Tu wszystko musi być zrobione perfekcyjnie.
Kolejny, siódmy etap, będzie wiódł z La Paz do Uyuni. Zawodnicy przejadą 622 kilometry, w tym 322 kilometry odcinka specjalnego.
– Orlen Team zawsze walczy o najwyższe cele. Kuba może walczyć o pierwszą dziesiątkę, piątkę, nawet o podium. Trudno przewidzieć, jak to będzie wyglądało, bo ten rajd obfituje w niespodzianki. Trochę szkoda, że Adam na swoją pierwszą przygodę z Dakarem dostał tak trudną edycję, bo niektóre zagadki na trasie są w tym roku bardzo trudne nawet dla najlepszych. Ale to dla niego ogromne doświadczenie, a już dziś jest jednym z najlepszych zawodników na świecie pod względem technicznym. Jeśli dołoży do tego umiejętność nawigacji i znajomość pustyni, to w kolejnym sezonie będziemy od niego wymagać więcej. Na razie niech spokojnie jedzie do mety – powiedział Marek Dąbrowski, kierowca Automobilklubu Polki i Orlen Team, uczestnik piętnastu Dakarów.
– Przywieźliśmy do Boliwii upragniony deszcz. Dla nas to oczywiście utrudnienie, bo ASO musiało odwołać najdłuższy etap, a my spędziliśmy trudną noc w samochodach obok zalanego wodą biwaku, ale w gruncie rzeczy to dobra wiadomość. Po długiej suszy, mieszkańcy mogą złapać oddech i w pełni cieszyć się kilkoma dniami wolnymi od pracy, jakie prezydent Evo Morales zarządził na czas Dakaru – mówił Rafał Sonik, który miał okazję przywitać się i zamienić kilka słów z głową państwa na oficjalnej rampie, ustawionej w centrum miasta.
Ulice najwyżej położonej stolicy świata wypełniły się po brzegi kibicami, którzy wiwatowali na cześć wszystkich rajdowców.
– Słyszałem, że w tym kraju ludzie uwielbiają Dakar, ale nie spodziewałem się takiego przyjęcia. Widziałem nawet dwie polskie flagi – zauważył Kamil Wiśniewski.
Po emocjach związanych z oficjalną częścią, zawodnicy zjechali na biwak, gdzie czekali już gotowi do pracy mechanicy. Dzień odpoczynku jest bowiem okazją do regeneracji dla zawodników, jednak serwisanci mają pełne ręce roboty. Po tygodniu rywalizacji pojazdy wymagają gruntownych napraw oraz wymiany wielu części narażonych na zużycie.
– Postanowiłem porządnie się zregenerować, bo przez ostatni tydzień spałem po kilka godzin. Przed nami odcinek maratoński, podczas którego sami musimy dokonywać napraw, więc zapowiadają się ciężkie dwa dni, a potem kolejne cztery przed metą… – mówił Kamil Wiśniewski.
Rafał Sonik także odpoczywał, ale również… protestował. Zwycięzca Dakaru z 2015 roku długo rozmawiał z sędziami o piątkowym odcinku specjalnym i miejscu, w którym stracił niemal dwie godziny. Oficjele przyznali, że w roadbooku był błąd, ale organizator nie zamierza weryfikować wyników.
– Nie zraża mnie ta sytuacja. Ja na miejscu organizatorów zająłbym się sprawą, pomimo ogromu pracy, jaki trzeba włożyć w sprawdzenie trasy, jaką przejechał każdy zawodnik i wyliczenie poniesionych przez to strat. Zrobiłbym to dla idei sprawiedliwości w sporcie. Wiem jednak, że stając na starcie tego rajdu, akceptuję jego zasady. Dlatego bez względu na ten przypadek, będę walczyć do samego końca – stwierdził Rafał Sonik, który pro forma złożył oficjalny protest.
W poniedziałek rozpoczyna się etap maratoński, jednak nie będzie tak trudny, jak zapowiadano. Wszystko ze względu na pogodę. Odcinek specjalny na trasie z La Paz do Uyuni został skrócony o połowę – z 322 do 161 km. Na znanym już z poprzednich edycji biwaku nad wielkim solniskiem Salar de Uyuni, zawodnicy sami będą musieli dokonać niezbędnych napraw.
Podczas gdy nasi dwaj quadowcy będą gonić swoich rywali, ich zespół również nie będzie próżnować. Z samego rana dwa samochody wyruszają w kierunku San Vicente – miasteczka, w którym przed rokiem Rafał Sonik zakończył swoje zmagania w Dakarze. Mieszkańcy tej małej, górniczej mieściny zaopiekowali się nim w burzy i chłodzie, karmiąc, podając herbatę i koce. Polski mistrz, w rewanżu przygotował dla nich niespodziankę. Przekazanie upominków ustalił już w La Paz z Luisem Castro – dyrektorem tamtejszej kopalni, który przyznał, że postój Polaka w 2016 roku był najważniejszym wydarzeniem w San Vicente od czasu, gdy zastrzelono tam Butcha Cassidy i Sundance Kida.
Fot.: Marcin Kin