Piotr Galiński, najsłynniejszy i najlepszy polski choreograf, juror programu „Taniec z Gwiazdami” od niedawna jeździ Mitsubishi ASX. Zresztą to już kolejne auto z trzema diamentami, które porwał do paso doble.
W wywiadzie opowiada nam o tym jak został Królem Polskiej Choreografii. Mówi też, kiedy zdarza mu się deptać po palcach oraz opisuje jak reaguje drogówka, kiedy zatrzymuje go do kontroli.
Zobacz także:
* Czy Polacy umieją tańczyć? Mają poczucie rytmu?
– Nie, nie umieją. Mają poczucie rytmu, ale jeszcze nie umieją. Niestety taka jest gorzka prawda, ale dzięki programowi „Taniec z Gwiazdami” troszeczkę ruszyło myślenie o tańcu. Program pokazał, że tańczyć może nauczyć się każdy i w każdym wieku – nawet dorośli. Kiedyś walczyliśmy z takim przyzwyczajeniem, że taniec jest tylko dla dzieci i tylko one mogą się go uczyć. Panowie wszędzie podpierają ściany na weselach, na imprezach – nie lubią tańczyć. A „TzG” pokazał, że mając ponad czterdzieści lat, bo byli tam też tacy aktorzy, można szybko nauczyć się tańczyć i być królem parkietu. I co się stało? Efekt był zaskakujący – sądzę, że mniej więcej po pięciu edycjach tego programu szkoły taneczne zaczęły zapełniać się dorosłymi ludźmi. Co jest dla nas nauczycieli tańca najważniejsze, to fakt, że osoby w wieku 35 plus zaczynają tańczyć wyczynowo, chodzą do klubów tańca towarzyskiego, gdzie startują w turniejach. Mało tego, mamy już świetnych tancerzy w Polsce, którzy łapią się na finały mistrzostw świata właśnie w tych kategoriach wiekowych. Program zrobił swoje i teraz powoli, powoli doganiamy Europę Zachodnią. Uważam, że za 10 lat będziemy mogli powiedzieć, że Polacy umieją tańczyć. Gonimy za tym, by każdy mężczyzna i kobieta umieli na swoim pierwszym wielkim balu zatańczyć walca.
* Czego trzeba dokonać by zostać Królem Polskiej Choreografii?
– Trzeba wyjść przed szereg, być odważnym, zrobić to, czego w Polsce jeszcze nikt nie zrobił. A jeśli chodzi o ten mój tytuł, to w latach 80. zrobiłem układ choreograficzny, którego tematem był obóz koncentracyjny. W niedobrym dla Polski okresie pojawiały się odważne jak na tamte czasy symbole: pieta, ukrzyżowany Chrystus. Za tę choreografię zdobyłem najbliższą mojemu sercu nagrodę: Króla Polskich Choreografów. Tytuł ten przyznali mi polscy nauczyciele tańca.
* Czyli nie wystarczy odwaga, ale trzeba też być kontrowersyjnym?
– Dla mnie to nie było kontrowersyjne. Chociaż muszę przyznać, że w swojej karierze miałem przypadki, kiedy cenzura zabraniała mi wystawienia jakiegoś układu tanecznego w teatrze. Śledząc to, co robią teatry tańca na Zachodzie, można stwierdzić, że taniec służy do tego, by mówić o każdej treści. Jako młody choreograf chciałem mówić o ludziach, o tym co nas boli – akurat zbliżała się okrągła rocznica wyzwolenia naszego kraju. Postanowiłem, że pokażę to, co w każdym młodym Polaku tkwiło po wojnie – obozy koncentracyjne, ale przedstawię je inaczej. Od strony więźnia, który został tam zamordowany. Udało mi się w plastyczny sposób połączyć temat religijny z tematem martyrologii i wyszło wymowne dzieło. Zresztą kostiumy także powstały według mojego pomysłu – nie były to brutalne pasiaki, lecz subtelne stroje mówiące o opisywanym czasie i miejscu. Do tego przepiękna muzyka Vangelisa. Nie spodziewałem się, że ten taniec tak mocno podziała na widzów i zostanie uznany za najlepszy.
* Gdzie czuje się Pan najlepiej – w teatrze, czy przez kamerami TV?
– Zdecydowanie w teatrze. Na sali prób czuję się jak ryba w wodzie. Tam mogę być w kontakcie z tancerzami, czy nawet z ludźmi, którzy przychodzą do mnie na kurs tańca. Uwielbiam obcowanie z ludźmi. Kamera była dla mnie zawsze stresująca – nie jestem aktorem przygotowanym do pracy przed nią. Komfort odczuwam pracując nad dziełem na zapleczu teatru, czy studio – nawet nie jako tancerz, karierę zakończyłem w wieku 25 lat i od tamtej chwili stałem się twórcą. Wolę pokazywać swoich tancerzy. To jest dla mnie bardziej naturalne.
* Czy zdarzyło się Panu pomylić kroki? Deptać po palcach?
– Oczywiście. Na każdym balu zawsze znajdzie się pani chętna ze mną zatańczyć, ale są też panie, które uwielbiają prowadzić. To kobiety, które przez całe życie tańczyły ze swoim mężem. Mąż to tzw. chłopak, który lubi pójść na imprezę, ale lubi ją spędzić siedząc i obserwując. Ale z mężem trzeba zatańczyć, więc tego rodzaju para ma opracowany zestaw kroków – w tym tańcu kobieta przejmuje rolę mężczyzny. Kiedy taka pani chwyci mnie w swój stalowy uścisk, wówczas taniec zaczyna od walki – ona walczy z przyzwyczajeniem prowadzenia partnera, a ja z tym, że zawsze prowadzę. Wówczas czasami dochodzi do podeptania. Muszę jednak przyznać, że te panie bardzo szybko ulegają presji prowadzenia męskiego i świetnie wtedy tańczą.
* Jaki jest Pana ulubiony taniec?
– Nie lubię tańców standardowych, ponieważ są zbyt dystyngowane. Uwielbiam tańce latynoamerykańskie, które tańczyłem wcześniej. Bardzo lubię paso doble – taniec hiszpański, w którym tancerze odgrywają sceny z areny. Wśród tańców towarzyskich to najbardziej artystyczny, najbardziej teatralny taniec – on pokazuje to, co się dzieje w trakcie corridy, cały przebieg walki z bykiem. Partner występuje w roli torreadora, a partnerka odgrywa rolę płachty. Pozostałe tańce są salonowe, przecież wszystkie tańce towarzyskie wywodzą się z epoki wielkich balów. Paso doble jest takim ewidentnym przeniesieniem teatralności na parkiet – może przez to, że jestem zawodowym choreografem, nie tylko nauczycielem tańca towarzyskiego, właśnie paso doble mnie fascynuje.
* Jak zaczęła się przygoda z parkietem? Kto uczył Pana tańczyć?
– No przecież trzeba było iść na dyskotekę w ósmej klasie. Sądzicie, że z chęcią tam poszedłem? Dziewczyny zrobiły potańcówkę, zaprosiły wszystkich chłopaków i nie było przebacz. Wtedy byłem sprinterem w klubie Gwardia w Olsztynie i miałem bardzo dobre wyniki. Wiązano ze mną nadzieje medalowe, ale po drodze zdarzyła się ta nieszczęsna dyskoteka, po której wróciłem do domu zakręcony – odkryłem swoje prawdziwe powołanie. Poczułem, że kiedy tańczę, to jestem szczęśliwy. Jednak na dzień dobry pojawił się problem – w tamtych czasach w Olsztynie można było tańczyć tylko w ognisku baletowym, jako dziewczynka, albo w zespole pieśni i tańca ludowego. Szczęśliwie się złożyło, że kiedy poszedłem do pierwszej kasy liceum, pojawiła się w Olsztynie nauczycielka tańca towarzyskiego pani Mariola Felska, która założyła klub taneczny „Miraż”. Tańczyły tam same dziewczyny. Na castingu udało mi się pokonać rywali i z grona 200 osób wyłoniono mnie i kolegę – był to Krzysztof Kasperowicz, który ma w tej chwili najlepszą szkołę tańca w Chicago. W ten sposób obaj zostaliśmy pierwszymi chłopakami w zespole i właśnie tak się wszystko zaczęło.
* Jaki był Pana najtrudniejszy projekt choreograficzny?
– Musical „Chicago” w warszawskim Teatrze Komedia – dlatego, że w przypadku, kiedy wymyślasz projekt choreograficzny, którego sam jesteś twórcą od początku do końca, masz wizję plastyczną, co do tego, jaki będzie ruch, jaka scenografia i muzyka – wtedy jest prościej, bo jest to twój pomysł. W przypadku „Chicago”, światowej sławy dzieła, dostałem uwarunkowania: „ma być taka scenografia jak w oryginale, wszystko ma być jak w oryginale, może być twoja choreografia”. W efekcie trzeba było wpasować moje uczucie do tańca jazzowego do już gotowej muzyki. Nie dość, że Bob Fosse to mój niedościgniony wzór, to ja mam robić do „Chicago” autorską choreografię? Miałem różne myśli. Skończyło się to tak, że musical był grany przez pięć lat w pełnych obsadach. Stąd znajomość z Katarzyną Skrzynecką, która świetnie grała tam główną rolę. To był trudny projekt – musiałem wpasować się w coś, co już istnieje, a ja jestem indywidualistą i takich sytuacji nie lubię. Szczęśliwie wspólnie odnieśliśmy sukces, a to się liczy najbardziej.
* Był Pan jurorem w TzG. Którą z gwiazd bez zastanowienia poprosiłby Pan teraz do tańca?
– Katarzynę Skrzynecką, jest znakomitą tancerką. Ona ma właśnie to coś, co lubię w kobietach – uległość na parkiecie, ale uległość, która polega na tym, że słucha ruchów i gestów ciała. To jest już wyższy stopień wtajemniczenia. A jednocześnie osobowość – jest pełną temperamentu, seksapilu kobietą. Pani Katarzyna miała też najlepsze paso doble w historii Tańca z Gwiazdami, zatańczyła bosko. Świetnie tańczy też Beata Tadla – miałem przyjemność tańczyć z nią prywatnie. Moim zdaniem to urodzona tancerka.
* Jaki był Pana pierwszy samochód? Czy może Pan opowiedzieć o swoich przygodach za kierownicą?
– Oczywiście maluch. Przygody? Palący się maluch, w dodatku na stacji benzynowej. Samochód był kupiony na giełdzie. Kolor? Hmmm… Nieokreślony. Pamiętam jak dziś, jadę na festiwal do Piotrkowa Trybunalskiego. Pokonuję tym pędziwiatrem setki kilometrów z Olsztyna, przy wyjeździe z Radomia musiałem zatankować. Wlewam paliwo na stacji, kluczyk w stacyjce. Zatankowałem, zapłaciłem, odpalam – trzask, dym, ogień. Kluczyk wtopił się w stacyjkę – ugasiliśmy pożar. Kluczyk utkwił na dobre, ale można było uruchomić samochód. Dojechałem do Piotrkowa i wróciłem do Olsztyna, gdzie wymieniono mi całą deskę rozdzielczą. Niektórzy wspominają maluchy z rozrzewnieniem, dla mnie ten samochód był wielkim horrorem. Potem były już lepsze i szybsze auta.
* Dlaczego Mitsubishi ASX?
– Jakiś czas temu zostałem zaproszony na jazdę próbną, żebym się przesiadł z Outlandera i przetestował ASX-a.
* Czyli to nie jest pierwsze Mitsubishi?
– To już kolejny model. Pierwszym Mitsubishi było używane Pajero, które kupiłem, kiedy urządzałem swoje gospodarstwo. Silny i trwały terenowiec – woziłem nim cegły, worki owsa. Twardziel. Później były inne auta, aż pojawił się Outlander – to była druga generacja, przejechałem nim 200 tys. km. Świetny samochód – gdybym mógł mieć więcej niż dwa, czy trzy auta, to pewnie bym go sobie zostawił. Wielki bagażnik Outlandera sprawdził się w podróżach po Polsce i w pracy w moim gospodarstwie. W międzyczasie dostałem ofertę przetestowania nowego ASX-a – ten samochód mnie urzekł. Z charakteru podobny do Outlandera, ale jest szybszy, mniej pali, świetnie sprawdza się w terenie. Turbodiesel 1.8 i napęd 4×4 to duet, który sprawia, że auto idzie jak burza. Zdecydowałem się na zamianę. Nie ma mazurskiej zaspy, której by nie pokonał.
* Z którym z tańców kojarzy się Panu ASX?
– Z tangiem. ASX jest temperamentny jak tango – szybki, zrywny. Ale ma też w sobie cechy paso doble – jest waleczny na drodze jak torreador.
* Co w Mitsubishi ASX lubi Pan najbardziej?
– W porównaniu do Outlandera ASX ma mniejszą powierzchnię kabiny, a ja bardzo lubię słuchać muzyki w samochodzie. Audio zamontowane w ASX gwarantuje mi świetną jakość dźwięku. Czasami jestem zły, kiedy wchodząc na salę taneczną nie mam takiej jakości, jak w swoim samochodzie.
* Co Galiński wozi w bagażniku?
– Wożę walizkę pełną ubrań, karmę dla zwierząt i… przywożę też kury ze swoich eskapad po Polsce. Ostatnio pod Poznaniem zamówiłem 30 sztuk wyjątkowych kur – przyjechały na Mazury w komfortowych warunkach w klimatyzowanej kabinie mojego Mitsubishi. ASX sprawdza się też jako pojemny transportowiec – trzy worki zboża nie robią na nim wrażenia.
* Następne Mitsubishi to…
– Kusi mnie nowy Outlander z automatem. Bardzo mi się podoba i kiedy przyjdzie czas zamienię ASX-a właśnie na Outlandera.
* Przygody z drogówką? Czy gwieździe TV policja daje taryfę ulgową?
– Mam to szczęście, że jeszcze nie dostałem mandatu. Jedną z ciekawszych przygód miałem ostatnio – policja zatrzymała mnie w nocy. Jak się okazało, były wtedy w okolicy włamania do domków letniskowych. Kiedy mundurowi mnie poznali, podziękowaniom i przepraszaniu nie było końca. Jeden z policjantów w tym czasie zadzwonił do żony by pochwalić się, że mnie zatrzymał. Bardzo miłe spotkanie.
* Bardzo dziękujemy za rozmowę.
– Ja również dziękuję i pozdrawiam czytelników szczególnie tych, którzy tańczą i jeżdżą Mitsubishi.