W najnowszym odcinku programu The Grand Tour Jeremy Clarkson testuje na torze wyścigowym sportowego Lexusa GS F – luksusową limuzynę z potężnym silnikiem V8.
Dziennikarz swego czasu chwalił Lexusa GS F w The Sunday Times Driving, choć denerwował go sposób sterowania nawigacją za pomocą gładzika, umieszczonego tuż przy uchwytach na kubki, mnogość przycisków sterujących radiem na kierownicy.
Zobacz także:
Nazwał wtedy GS F najlepszym Lexusem, jakim jeździł od czasu testów supersamochodu LFA. Również tym razem zwraca uwagę na to, czego mu w samochodzie brakuje – WiFi, Apple CarPlay czy skrzyni DSG – po czym dodaje: samochód jest jednak naprawdę dobry.
– Po pierwsze – silnik. BMW i Mercedes używają turbosprężarek, by uzyskać odpowiednią moc. Ten – nie. Po prostu miesza benzynę z powietrzem, uzyskując mieszaninę wybuchową. I ten dźwięk! Przy średnich obrotach brzmi jak samotny wilk, a na wysokich dokładnie tak, jak trzeba. Dostarcza nie tylko mocy i momentu obrotowego, jak silniki z turbinami, ale przede wszystkim czystego zachwytu! To jak łaskotanie przez boginię – jak wolnossąca, pięciolitrowa, widlasta ósemka! – zachwyca się Clarkson.
Jeremy zwraca również uwagę na osiągi i prowadzenie.
– Nie sposób nazwać go wolnym. Rozpędza się od zera do setki w 4,5 sekundy, a potem do 270 km/h. Aż trudno uwierzyć, że to wielka i wygodna pięcioosobowa limuzyna z ogromnym bagażnikiem, bo prowadzi się jak samochód sportowy. Ma cały szereg elektronicznych zabezpieczeń, ale można je wyłączyć. I taka jazda mi się podoba. To fantastyczne! Może i niemieckie auta mają swoje zalety w codziennym użytkowaniu, ale Lexus GS F to samochód dla kierowcy – konkluduje Clarkson.
Clarkson, który na co dzień jeździ niemieckim autem, przyznaje otwarcie, że za swój ulubiony samochód wszech czasów uważa Lexusa LFA.