ROBERT KUBICA A NARÓD MENTALNIE POPAPRANY

Jesteśmy narodem mentalnie popapranym! To stwierdzenie ma historyczne podstawy, sięgające starożytności. Podobno w początkach naszych dziejów już Czech potrafił porozumieć się z Rusem, a Lech – z nikim! Ta plotka zdaje się jednak potwierdzać fakty…

Pobiliśmy pod Grunwaldem Krzyżaków “na kwaśno”, by nie wyciągnąć z tego pełnych korzyści. Potem wywijaliśmy szabelką, ale jednocześnie w pijanym widzie krzyczeliśmy “veto” z twarzą wtuloną w kotlet schabowy panierowany. Szliśmy z lancami na czołgi żelazne (ale przeszły, zdeptały na miazgę). Wykazaliśmy wielkie bohaterstwo w Powstaniu warszawskim, choć nie mogło się ono zakończyć zwycięstwem.

Leżeliśmy wspólnie na styropianie, by dziś toczyć pianę z ust, kąsać wzajemnie i gryźć. Siedzieliśmy przy okrągłym stole, by oblewać dziś sąsiadów szambem.

Gdy umierał Nasz Papież piliśmy z jednego kufla piwo, my kibice: Wisły i Cracovii, Legii i Polonii, i Lecha – by za chwilę okładać się “bejsbolem” i kłuć wzajemnie nożem w piersi. Pluliśmy sobie w twarz na Krakowskim Przedmieściu walcząc o krzyż, który zamiast zjednoczyć to podzielił.


Zobacz także:
NASZE WCZEŚNIEJSZE FELIETONY


Wynosiliśmy pod niebiosa Adasia Małysza, by go chwilę potem obcasami wgniatać w “glebę”. Itd., itp., itd…

Nie potrzeba patrzeć w lusterko – tacy jesteśmy!

Mieliśmy też przez chwilę idola w Formule 1. kochaliśmy go, wybieraliśmy najlepszym ze sportowców (choć i wówczas “szczekania” nie brakowało: w roku olimpijskim naród – czyli kibice – popełnił błąd…). Darowaliśmy mu to, że w imię marzeń porzucił szkolę i udał się w świat, “na wygnanie”. Nie za chlebem, ale za kartem…

Gdy zatrudnił go zespół F1 była euforia. Może trochę stłumiona faktem, że team był niemiecki, ale BMW to zawsze BMW.

Gdy w Kanadzie z kaskiem z logo Papieża Polaka na kasku kręcił bolidem salta w powietrzu, zamarliśmy. Byliśmy z nim wtedy wszyscy, trzymaliśmy mocno kciuki za zdrowie i powrót na tor. Rok później, gdy na tym samym torze wygrywał swój pierwszy wyścig już nas wszystkich nie było razem: część przerzuciła TV na inny kanał wierząc, że możemy złoić Niemców w “gałę”…

Robert Kubica leży w szpitalu. I ma się coraz lepiej. Co prawda nie wiadomo, czy jeszcze kiedykolwiek wróci do sportu, wsiądzie do bolidu F1, ale jest pewne, że po raz kolejny uciekł śmierci spod kosy.

Ma się lepiej, więc już Panie, Panowie można! Zaczynamy: czy miał prawo realizować inne swoje marzenia? czy jako pracownik powinien narażać na straty pracodawcę? Czy nie szkoda mu było pieniędzy (milionów) i kariery? A w ogóle dlaczego chcą kogoś innego wsadzać do jego bolidu? A jeżeli już – to bez wątpienia nie Niemca! Bo on rudy i podobno jak jeździli razem, to naszego nie lubił! A może jeszcze przypadkiem odniesie jakiś sukces i odbierze naszemu szansę?…

Kiedy słucham w TV czy czytam w niektórych (słowo podkreślam) mass-mediach “fachowców” badających skrupulatnie przyczynę wypadku Kubicy chce mi się płakać. Już nawet śmiech przez łzy nie wchodzi w rachubę!

Dowiedziałem się, że zawinił korzeń pod asfaltem, a organizatorzy nie oczyścili odpowiednio drogi z piasku. A do tego jezdnia był mokra (co możne i jest ewenementem, bo to zima i nawet w północnych Włoszech mógł leżeć śnieg). Jakub Berger (widziałem na własne oczy i słyszałem na uszy kilka razy – Kuba może jednak zmieniłeś nazwisko i w ten sposób chciałeś nas powiadomić) wykonał kawał złej roboty – mówił niekoniecznie to, co w chcieliby usłyszeć owi “fachowcy”. Dla nich zresztą rajd czy wyścig to “jeden pies” (i tu, i tu przecież jadą samochody).

Na wycieczkę do Włoch udała się nawet specjalna ekipa śledcza. Wysłana przez jedną ze stacji przemierza kilometry: po przejechaniu 400 odnalazła rozbitą Skodę… Podobno tylko dzięki temu, że jest z nią detektyw Malanowski (nie mogli pojechać bowiem komisarz Wątroba i detektyw Friedek), który zdecydował się zmienić Polsat na TVN. Jego zadaniem jest wąchanie i niuchanie: ma znaleźć to, co interesujące – jakąś sensację (wszystko jedno jaką). Nie musi być prawdziwa, byleby oczarowała gawiedź przed odbiornikami!

Od dziś nie będzie regularnych, transmitowanych na żywo konferencji o stanie zdrowia Roberta. oznacza to, że powracamy do katastrofy Smoleńskiej i innych pyskówek w Sejmie. Może znów wylądują Kosmici (tym razem nie w Klewkach, ale Pupkach). może nad Zalewem Zegrzyńskim (wszak idzie wiosna) pojawi się tym razem nie potwór “Paskuda”, a na przykład ogromna pirania lub rekin-ludojad. Może ktoś się położy na budowanej drodze i jedni będą wołali: tak, a drudzy: nie!?

Robert Kubica leży spokojnie, choć w bólu w szpitalu (prawda: nie ma innego wyboru). W coraz lepszym na szczęście stanie zdrowia. po raz kolejny wygrywa swój wyścig ze śmiercią. cud? Być może! Leży i zapewne myśli o swojej pasji. Dla której ryzykuje zdrowie i życie. Jak wielu innych, mu podobnych.

Czy wróci do sportu? Poczekamy – zobaczymy. Na razie wrócił z wyprawy w góry – ku szczytom (w przeciwieństwie do tych wielkich, którzy w górach zostali: Jerzego Kukuczki, Wandy Rutkiewicz – startowała też w rajdach, Andrzeja Czoka i wielu, wielu innych). Dajmy mu już święty spokój, choć oczywiście w żadnym wypadku nie zapominajmy o nim. Tak po prostu, po ludzku, zwyczajnie.

Czy się da? Trudno wierzyć – jesteśmy przecież narodem mentalnie popapranym (teza niniejszym została udowodniona!)…

ANDRZEJ KARACZUN